Weltschmerz to nie romantyczna bujda, to prawdopodobnie twoja perspektywa na spory kawałek życia po dwudziestce. Los wyrównuje wtedy rachunki i w miejsce beztroskich libacji w aurze idealizmu podsuwa – o zgrozo, zupełnie niepostrzeżenie – rozczarowania, przymus dostosowania się, trochę gorzkich łez w poduszkę i mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Wśród nich „gdzie się podziała moja wypłata?”, ale również – kim jestem, dokąd zmierzam i kto za to zapłaci?
Zazwyczaj sobie tutaj trochę ironizujemy, żeby nie stracić zbyt wiele radości życia, tym razem jednak the joke is on me – tytułowy dwudziestopięciolatek to ja, więc siłą rzeczy będzie trochę autobiograficznie, ale bez udawania, że jesteśmy tacy różni (wcale nie jesteśmy, lekcja pierwsza).
Na bogato czy na biednie?
Dwadzieścia parę lat mija i oto znajdujemy się w chmurze raczej obcych pojęć takich jak etat, utrzymanie, odpowiedzialność, netto i brutto – o wspólnym mianowniku pieniądze. I to nawet nie one same w sobie są problemem, ale postawa wobec nich. W swoim ćwierćwieczu miotasz się między przekonaniem, że pieniądze to nie wszystko, można być szczęśliwym z czerstwym chlebem w lepiance – bo liczy się miłość, szczerość wobec siebie i wszystko inne, o czym przeczytacie u Coelho. Z drugiej jednak strony myślisz sobie do diabła z tym, dość zakupów w Biedronce, świat ma zbyt wiele do zaoferowania, chcesz i chleba i igrzysk, więc pora zrobić korporacyjną karierę z krwawiącymi szczątkami wrogów i spalonymi mostami za sobą, ale sakiewkami pełnymi złota. Szczęśliwi ci, którzy stoją pośrodku, biada wszystkim innym.
Mamo, czy wciąż wypada?
Materialistyczne rozterki to jedno, kolejne męki przychodzą z każdym usłyszanym to już nie wypada. Bo już nie tacy młodzi, już nie na studiach, myśleć trzeba poważnie i spodni takich kolorowych nie nosić i kto widział, żeby tyle wciąż pić, a tak mało spać. OK, to całkiem dobrze, jeśli twoim planem na rozwój jest teraz coś więcej, niż opanowanie umiejętności zdawania egzaminów na kacu, ale trzeba też postanowić, które swoje nawyki można odpuścić, bo są żałosne, a które zostawić, bo są nasze i nie wolno ich oddać w imię dorosłości.
Dziwny jest ten świat…
Pora na nieco szerszą perspektywę, bo zakładam, że w tym wieku myśli się trochę więcej (choć procentowe statystyki mogłyby działać na naszą niekorzyść). Chodzi o te mniejsze i większe odkrycia, dzięki którym zaczynamy łapać, jak świat jest urządzony, a raczej nie-urządzony, bo to bajzel na kółkach jest. Festiwal absurdu, karnawał bezsensowności. Tu wracamy do początkowego bólu świata, tej tęsknoty za naszymi młodzieńczymi tęczami i jednorożcami, które zostają wykopane bezlitośnie przez rzeczywistość z brzydką gębą.
… a wszechświat jeszcze dziwniejszy
Wisienka na torcie, czyli jeszcze szersza perspektywa. Pozwalam sobie wciągnąć to na naszą listę przebojów, bo problem jak się okazało jest dość (nomen omen) uniwersalny. Można rzecz – kosmiczny. Spora część rozmów przy wódce, ale i na trzeźwo, zahacza o temat wszechświata. Tak jest, wybiegamy zdecydowanie poza nasze własne podwórko zastanawiając się i pytając skąd, jak, chryste-to-takie-niepojęte. I jest z tego kryzys, bo brak odpowiedzi i poczucie małości wpędza nas, zuchwałą generację Y, w swoistą depresję.
Z ćwierćwieczem jest tak, że to całkiem super, choć trochę przechlapane. Pamiętam (choć nie na tyle dobrze, aby rzucić nazwiskiem) wywiad z czterdziestokilkuletnią kobietą, z tak zwanym successful life, która na pytanie co jest najbardziej przereklamowaną rzeczą odpowiedziała: młodość. Na szczęście minie jeszcze trochę czasu, zanim dane będzie nam to zweryfikować, dla tych jednak, którym obecne rozterki egzystencjalne wyjątkowo uprzykrzają życie, niech będą to słowa pocieszenia i nadziei.