6 widzimisię, które powinnaś mieć

0
449
6 widzimisię, które powinnaś mieć

Chyba każdy z nas ma swoje „zboczenia”, swoje widzimisię, swoje „bo tak!” dla własnej zasady. Często niezrozumiane przez inne osoby. Wydaje mi się, że to niezrozumienie wynika z tego, że każdy człowiek jest inny, każdy ma swoje przeżycia i doświadczenia, każdy ma swoje upodobania i preferencje. A czasem po prostu, bo tak jest i już.

Aby to zrozumieć to albo trzeba trafić na drugą taką osobę, albo mieć świadomość tego, że też takowe „dziwactwa” (?) posiadasz. Być może nawet spotkacie się z tym, że będziecie dla niektórych: dziwni, niekoleżeńscy, trudni, „paniczkowaci” bądź „księżniczkowate” i co tylko do głowy może jeszcze wpaść.

Pamiętam, że miałam w liceum koleżankę, która miała zasadę, że nikomu nie dawała do przemierzenia swoich okularów, co dla niektórych było dziwne i niekoleżeńskie „bo przecież oni chcą tylko ubrać, nic z nimi nie zrobią!”.
Ja też mam swoje „bo tak!”. Swoje widzimisię. Swoje zasady.

1. Nie zdradzam nazwy swoich perfum.

Wyobraźcie sobie, że rozmawiacie ze swoją koleżanką, której zapach perfum bardzo przypadł Wam do gustu. Pytacie więc co to za zapach, a w odpowiedzi słyszycie: Tajemnica. Nie zdradzam nazwy swoich perfum. Nie lubię, kiedy znajome osoby pachną tak samo jak ja. Mniej więcej tak brzmi moja odpowiedź na tego typu pytania. Jak najbardziej liczę się z ewentualnym fochem i stwierdzeniem, że jestem niekoleżeńska, bo przecież to nie jest zapach stworzony specjalnie na moje zamówienie, tylko można go kupić w każdym Douglasie i każdej Sephorze, a ja robię z tego wielką tajemnicę.

Otóż nie. Nie o to chodzi. Być może jakiejś obcej pani z pociągu bez problemu podałabym nazwę. Nie wiem, bo nigdy nie zostałam o to tak zapytana. Nie zdradzam znajomym. Skąd się to wzięło? Na pewno różne zapachy kojarzą Wam się z różnymi ludźmi lub wydarzeniami. Dla moich znajomych, moje perfumy kojarzą się ze mną. A nie lubię kiedy ktoś pachnie tak jak ja. Są ludzie, którzy mają kilkadziesiąt flakonów różnych perfum na różne okazje. Ja mam tylko jedne. Te ulubione, najukochańsze. Kilka lat temu, kiedy pracowałam po raz pierwszy na etat, dostałam ich próbkę od znajomej. Zapach bardzo mi się spodobał, ale nie było mnie wtedy na nie stać. To typowy klasyk, z którego wywodzą się później różne linie. Niektóre są już nawet wycofane, ale ten mój od lat się trzyma. Kiedy wreszcie mogłam sobie pozwolić na wymarzony flakon, stał się on moim ulubieńcem po dziś dzień. Kiedyś bez problemu zdradzałam jego nazwę. Ale odkąd chęć kupna zaczęły przejawiać znajome z pracy oraz koleżanki, zaprzestałam zdradzania nazwy. Może jeszcze stworzymy klub miłośniczek tychże perfum i będziemy się spotykać w sobotnie wieczory by kontemplować przy jego zapachu? Potem cały zakład pracy i pół koleżanek będzie pachnieć jak ja. No way! Jak ktoś sam go sobie odkryje, to jasne. Ale sama z siebie nazwy nie zdradzam. Bo tak! Jestem dziwna? To lecimy dalej.

2. Nie lubię pożyczać (przedmiotów, ubrań itp.)

„Dobry zwyczaj, nie pożyczaj” – jak głosi przysłowie. W tym przypadku też można nabawić się łatki „niekoleżeńskiej”. Tak jak przy poprzednim przykładzie z perfumami, tak też tutaj, moje „dziwactwo” nie wzięło się znikąd. Kiedyś bez problemu pożyczałam różne rzeczy. Ale kiedy wracały do mnie zniszczone albo nie wracały wcale, to zaprzestałam pożyczania i nie lubię tego robić. Poza tym zawsze okropnie dziwnie było mi prosić się o zwrot pożyczonych rzeczy, mimo że to osobie, która pożyczyła i nie oddała, powinno być głupio. Sama zazwyczaj nie pożyczam żadnych przedmiotów, wolę kupić własne. Kiedy zdarza mi się jednak pożyczyć pieniądze, moim punktem honoru jest jak najszybsze oddanie w całości pełnej kwoty, gdyż nie cierpię być dłużniczką.

3. Nie mogłabym wynajmować mieszkania z obcą osobą.

To jest coś, przez co w czasie studiów najczęściej nasłuchałam się jaka jestem rozpieszczona i księżniczkowata, choć znam mnóstwo ludzi, którzy podzielają ze mną to dziwactwo. Pisząc to, mam głównie na myśli jeszcze czasy studenckie, kiedy większość mieszka w akademikach, na stancjach lub wynajmuje pokoje w mieszkaniach z obcymi ludźmi. Kiedy studiowałam w Poznaniu musiałam mieszkać albo sama, albo z bliską koleżanką. Nie chciałabym zostawiać swoich kosmetyków, jedzenia, pieniędzy, laptopa czy innych rzeczy w mieszkaniu, gdzie mieszkają obcy ludzie lub co chwilę goszczą jacyś mi nieznani. Nie chciałabym korzystać z tej samej łazienki. Nie mam w sobie na tyle zaufania, by nie denerwować się, że ktoś łazi po moim pokoju albo śpi w mojej pościeli. Taka historia przydarzyła się mojej siostrze – ja nie chciałabym tego powtórzyć. No cóż, takie zboczenie. Dużym problemem było zawsze znalezienie mi mieszkania. Nasłuchałam się czasem od kolegi, że wymyślam, że jestem rozpieszczoną księżniczką, która musi mieszkać sama itp. A to wcale nie o to chodziło. Czy to tak trudno zrozumieć, że po prostu nie lubiłam dzielić mieszkania z obcymi ludźmi? Dzielić z nimi łazienki? Że po prostu tak miałam i nie wynikało to wcale z żadnego rozpieszczenia? Co innego jak wyjeżdżałam na kilka dni ze znajomymi. Ale co innego, kiedy gdzieś żyłam na co dzień, uczyłam się, spałam i wstawałam rano, korzystałam z łazienki. Bardzo cenię sobie pełen komfort, pełną swobodę, prywatność i święty spokój. Jeśli miałabym z kimś mieszkać, to tylko z osobą, przy której mogę być sobą, której w pełni ufam, która ma podobny styl życia i przyzwyczajenia. Albo oczywiście ze swoim partnerem lub rodziną.
Kiedy przychodzi mi wyjeżdżać gdzieś samej, wyszukuję sobie hostel z pokojem jednoosobowym i prywatną łazienką.

4. Chronię swoją prywatność.

W dobie social mediów ciężko o zachowanie prywatności. A ja o nią dbam jak szalona. Tak, wiem, pisze to osoba, która prowadzi blog. Ale unikam tutaj pokazywania swojej twarzy, pisania nazw miejscowości (nie licząc dużych aglomeracji, gdzie ludzi jak mrówek) i innych informacji pozwalających mnie zidentyfikować. Być może bliscy znajomi domyśliliby się, kim jestem, ale mimo to nie piszę tu o bardzo prywatnych dla mnie sprawach. Prywatnie posiadam tylko Facebook, gdzie mam wszystko poblokowane dla obcych ludzi, a moi znajomi (naprawdę znajomi!) widzą tylko innych znajomych i kilka tylko moich zdjęć. Nie dowiedzą się z Facebooka gdzie mieszkam, gdzie pracuję, jakie szkoły skończyłam, czy jestem w związku (a jak jestem to w jakim), czy mam dzieci. Dzieci nie mam, ale wiem, że nie dodawałabym tam ich zdjęć. Broń Boże, nie chodzi o to, że krytykuję osoby które dzielą się takimi informacjami. Po prostu ja tak nie robię. Nie wiem dlaczego. Być może dlatego, że wychowałam się w małym miasteczku, gdzie każdy każdego znał, plotki się szerzyły, a ludzie bardziej niż swoim życiem, żyli tym cudzym. A być może tym powodem jest tytułowe „Bo tak!”. Słyszałam też czasem: „To dlaczego masz Facebooka?”. Ano dlatego, że dzięki niemu mam kontakt ze znajomymi porozrzucanymi po całej Polsce bądź zagranicą, mogę przeglądać strony, które mnie interesują. Przecież Facebook nie ma nigdzie napisane, że służy tylko dla chwalenia się swoim życiem. A te cholerne zdjęcia przecież mam. Tylko… moje.

5. Nie piję alkoholu.

Nawet jednego piwa/drinka nie wypijesz?
Ze mną się nie napijesz?
No weź, wypij chociaż jednego, bo się obrażę…
Chociaż szampana w ramach toastu.
Dziwakiem byłam już jako nastolatka, bo nigdy nie lubiłam z dreszczykiem emocji, w ukryciu przed rodzicami, wypić alkoholu. Mimo że ten zakazany owoc (napój) był taki modny. Ja oczywiście byłam ta dziwna i ta sztywna. Pierwszy alkohol wypiłam w wieku 18 lat, na swoich połowinkach. Przyznaję, że na studiach zdarzyło mi się zabalować. Ale właśnie dzięki temu wiem, że upicie się nie jest dla mnie. Mój organizm bardzo źle znosi alkohol i potrafiłam zdychać kilka dni. Poza tym bardzo szybko zaczął we mnie działać. Bardzo, bardzo, BARDZO rzadko i okazjonalnie wypiję drinka albo dwa. Ale tak żebym nie poczuła z niego alkoholu. Bo od razu mi się „wszystko podnosi”. Są to zazwyczaj jakieś wesela, Sylwester, urodziny czy tego typu podobne okazje. Poza tym nie lubię. Po prostu nie lubię. Nie lubię wina, piwa, szampana i innych alkoholi. Nie smakują mi, a pić by się upić po prostu nie lubię, bo nie ma to dla mnie sensu. Nie jestem przeciwniczką tego, że ktoś w moim towarzystwie coś wypije. Ale bardzo nie lubię kiedy ktoś mnie do tego zmusza albo nie rozumie mojego „nie”. Jak słyszę te wszystkie teksty typu: „No weź, wypij chociaż jednego, bo się obrażę…” to się zastanawiam czy wegetarianinowi też powiedzą „No weź, zjedz chociaż kurczaczka, bo się obrażę…”. Po prostu nie przepadam za alkoholem, umiem się bez niego bawić, umiem bez niego rozmawiać, nie mam problemu by ktoś pił w moim towarzystwie, dlatego lubię, kiedy ktoś to po prostu szanuje.

6. Nie zabieram ulotek, które mnie nie interesują.

Tak, wiem, że ludzie rozdający ulotki zarabiają w ten sposób. Tak, wiem, że mogę wziąć ulotkę i wyrzucić ją do śmieci kilka metrów dalej. Tak, wiem to wszystko. Nie zmienia to jednak faktu, iż nie zabieram ulotek, które mnie nie interesują. Bo tak. Znając mnie, to pewnie zamiast je wyrzucić, to i tak schowałabym w kieszeń i ocknęła się w domu, że zniosłam kolejną makulaturę. Mój kolega śmiał się kiedyś, że jestem typem kobiety, której nie da się poderwać na ulicy czy w galerii handlowej. Bo najzwyczajniej w świecie nie lubię, kiedy ktoś zawraca mi tyłek, kiedy idę czy robię zakupy. A już zwłaszcza kiedy jest zimno, pada, jestem gdzieś umówiona albo się śpieszę. Na swoje usprawiedliwienie dla ewentualnie oburzonych, dodam, iż mówię chociaż „Nie, dziękuję” a nie mijam ludzi roznoszących ulotki jak pachołki podczas sztafety.

A Wy macie swoje „bo tak”?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here